Nastoletnia
Raczkuje
Dołączył: 13 Lis 2008
Posty: 16 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z mojego Świata |
|
Wariacje |
|
Bez będnego wstępu - tyle tylko, że jeśli się spodoba - dodam nastepne części.
1
Deszcz cichutko szemrzy znanym tylko sobie językiem. Rozmokłe świerki lekko tańczą z wiatrem. Kable energetyczne kołyszą się pod ciężarem spadającej wody. Niebo wydaje się bardzo odległe; przywdziało jasnoszarą suknię i mierzy mnie wyniosłym spojrzeniem. Odpowiadam mu uśmiechem – lubię taką pogodę.
Obserwuję małe krople na szybie. Jedne zatrzymały się w swojej wędrówce po szkle, inne powoli spływają ku framudze okna. Ich siostry, które lecą z nieba niczym małe, przerażone istotki, co chwila spadają na moje dżinsy i rozpływają się w zgodzie z szorstkim materiałem potęgując uczucie zimna. Wiaterek pląsa z wodą i liśćmi drzew, wiglotne powietrze przykleja się do mojej twarzy, ociera o dłonie i uprzykrza miłe chwile sam na sam z przyrodą.
Było zbyt zimno, zdecydowanie. Niebo popatrzyło na mnie szyderczo, śmiejąc się pewnie z naiwności małej dziewczynki siedzącej na parapecie, która uważała że nie zmarźnie. Pożegnałam je z krzywą miną, zeskoczyłam z powrotem do pokoju i zamknęłam okno. Zrobio się trochę cieplej.
Przeleciałam wzrokiem po zawartości mojego pokoju. Biurko z jasnego drewna, duży regał zapchany książkami, niepościelone łóżko i fotel przykryty wzorzystą kapą. Wszędobylski bałagan zaczął dawać mi się we znaki, więc zaczęłam sprzątać.
Och, ja bardzo nie lubiłam sprzątania. Dobrze o tym wiedziałam i bynajmniej nie sprzątałam z zapałem. Robiłam to raczej z niechęcią, co nie znaczyło że niedokładnie. Metodycznie, powoli ściągałam z półek bibeloty, przesuwałam książki i ścierałam kurze. W mieszkaniu panowała nieznośna Cisza, więc wygoniłam ją i włączyłam delikatne dźwięki przypadkowo wybranej płyty.
Dwie godziny później deszcz przestał padać, niebo było bardziej przychylne śmiertelnikom a ja mogłam powiedziedzieć, że skończyłam. Zjadłam coś naprędce, bardziej z przyzwyczajenia niż z głodu, złapałam torbę i wyszłam.
Była sobota. Klatka schodowa raziła ponurym odcieniem zieleni. Z ulgą niemal wyrwałam klamkę od drzwi i wytrysnęłam na dwór. Osiedlową drogą jechała ciężarówka z napisem „Piekarnia – pieczywo i ciasta” pozostawiając za sobą o dziwo nie zapach reklamowanych bułeczek, ale spalin. Raźno ruszyłam ku bramie. Nie lubiłam tego miejsca, było nieznośnie pospolite i schodzone.
Do centrum nie było daleko.
Z wprawą wtopiłam się w otoczenie. Było rano, aczkolwiek kilku zapracowanych biznesmenów już wyruszyło do pracy. Wczesne godziny postanowiłam przeczekać w pobliskiej kawiarni. Gdy weszłam do jasnego wnętrza w nozdrza uderzył mnie zapach mocnej kawy. Niemal żałowałam, że jestem za mała, by ją sobie zamówić.
Zamiast skosztować aromatycznej kawy, której nie będę miała okazji zasmakować przez kilka najbliższych lat, zamówiłam wodę – bezpłciowy płyn, dzięki któremu nie zwracałam na siebie uwagi. Stolik pod oknem wabił i przyciągał – usiadłam na niewygodnym krześle i zerknęłam na kelnerkę. Nie patrzyła – wszystko idzie według sobotniego planu. Misja: obserwować wtapiając się w tłum, cel: ludzie.
Wypuściłam na wolność myśli; pozwoliłam im wałęsać się po zakątkach umysłu. Myśli mają zwierzęce instynkty, a więc, jak to zwierzęta – potrzebują ruchu.
Wiele jest sposobów patrzenia. Chociażby jezioro – można widzieć odbijające się w wodzie chmury, dno i muł, ryby, albo wszystko po trochu. Ja patrzyłam oczami płaza. Czasem przebywałam wśród ryb, ale częściej wychodziłam na odrębny świat – Powierzchnię. Zwykłe ryby na niej umierają, ale płazy są przystosowane do życia na lądzie. Taki to już mechanizm działa od zarania dziejów, i tak najwidoczniej ma być. Trudno.
Teraz właśnie wychodziłam z wody, choć raczej powinnam powiedzieć – wymykałam się tak, aby nie widziały mnie ryby. I oto stoję na Powierzchni, otrząsając się z resztek świata, w którym się urodziłam. Było mi dobrze: nadzieje przygrzewały mnie w plecy, myśli szumiały gdzieś niedaleko, emocje wirowały, a w oddali słychać było tętent pragnień. O, tak.
Marzycielstwo uderzyło mi do głowy. Niebezpiecznie oddaliłam się od wody. Gdybym chciała w natychmiastowym tempie powrócić do Rzeczywistości, miałabym utrudnione zadanie. Ja nie lubiłam być rozważna. Paroma skokami zwiększyłam dystans.
A potem już nie myślałam.
Zapadłam w nieznany mi jeszcze stan – nie słyszałam, nie widziałam, nie smakowałam i nie dotykałam. Za to bardzo, bardzo wyraźnie czułam. Wychwytywałam uczucia jakimś nowoodkrytym nadajnikiem, niczym fale dźwiękowe. Nagle ekstaza zamigotała i odzyskałam zmysły. Były jak po wizycie w Warsztacie – wyostrzone i odmienione.
Spojrzałam na Rzeczywistość.
Jakaś dziwna osoba mówiła coś do mnie. Z łatwością wychwyciłam słowa, także odmienione. Brzmiały tak, jakby miały ukryty sens.
- Czy mogę w czymś pomóc?
Tak, pomyślałam, możesz pomóc mi w wyrwaniu się z Powierzchni. Wyostrzony stan umysłu zaczynał mnie drażnić – czułam się jednocześnie trzeźwa i śpiąca – a to, wierzcie mi, może męczyć człowieka.
- Nie, nie, dziękuję, czekam na koleżankę – spostrzegłam że nawet nie ruszyłam zamówionej wody. Ach, biedne, niemyślące ryby!
Siłą zebrałam myśli. Przestraszone przemocą właścicielki chciały znowu się rozpierzchnąć, ale z niewzruszoną miną zamknęłam je w klatce. Starałam się nie słyszeć jęków i krzyków zza krat.
Sztywnym krokiem wyszłam z kawiarni. Chciało mi się śmiać. Ja, niby twardo stąpająca po ziemi marzycielka, dałam się złapać w sidła wyobraźni? Myślałam o tym bez ironii, raczej z uśmiechem. Było to nader dziwne uczucie i chciałam zachować je w pamięci jak najdłużej.
Zasiadłam na ławce niedaleko największego centrum handlowego. Wokół panował już wielkomiejski gwar, wielobarwny tłum z poważnymi twarzami cisnął się do wejścia sklepu. Wystawy krzyczały o obniżkach i wyprzedarzach, parę wczesnojesiennych liści pałętało się po brudnym chodniku. I to lubiłam w mieście. Było tam głośno, ale ten bezosobowy szum pozwalał mi się wyciszyć. A potem wbijałam wzrok w jednego z przechodniów i rozmyślałam; śledziłam w wyobraźni jego losy.
I było mi po prostu dobrze.
Ciekawe, co to była za ekstaza, ta nagła utrata podstawowych zmysłów i przywrócenie ich w nieznanej postaci? Zawsze dużo marzyłam, zawsze w soboty wychodziłam do miasta, zawsze siadałam w jakiejś kawiarence. Dlaczego ten dzień miał być wyjątkowszy?
Dostałam olśnienia, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie niespodziewana myśl.
Dorastanie!
Ryby dorastają w inny sposób. Dziewczyny w moim wieku, zaczynają malowanie, dyskoteki, poznawanie chłopaków, randki, wyzywające ciuchy. A jak dorastają płazy?
Jak dorastam ja?
W jednej z zakurzonych części umysłu wygrzebałam potrzebne informacje. Płazy… Ach, tak. Powoli wyrastają im kończyny, a potem odpada ogon. Później wychodzą na ląd.
No nie! Nie potrzebuję kończyn, ale skrzydeł! A jeśli odpadnie mi właściwy dzieciństwu ogon pełen marzeń i fantazji to po prostu stanę się… dorosła. Z obrzydzeniem wyplułam ostatnie słowo, które spojrzało na mnie lekceważącym wzrokiem i odleciało, mieszając się z miejskimi odgłosami. Przeszły mnie dreszcze. Kilka istot popatrzyło na mnie słysząc słowo lecące wraz ze śliną.
Dobry humor prysnął.
Powlokłam się w stronę domu. Nie miałam zamiaru tam wracać, ale pragnęłam odwiedzić niedalekie mu miejsce nasycone wspomnieniami. Nasycone dzieciństwem.
|
|