czerwona oranżada
Mecenas
Dołączył: 08 Lis 2008
Posty: 560 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: plastikowa butelka |
|
Bańki mydlane |
|
***reinkarnacja starego tekstu z przypudrowanym nosem i zmienionym tytułem. a w sumie miało być getto.
Śmierć, narodziny, śmierć, narodziny - jakby ich kurwa nie mogli zatrzymać w banku dusz. Zbyt wiele grzmotów z każdej strony i jeszcze ambulans wyje. Wyje jak dziecko, które wypełzło z łona matki. Papieros.
Odpalony demon cichego morderstwa płonął w jej ustach. Najgorszy był dym, zawsze atakował nieodpowiedniego przechodnia, ale tym razem nie miał pola do popisu. Była sama wśród kamienicznych potworów. Tylko z cienia dochodziło ciche pochlipywanie.
Nienawidziła hałasu, uciekając przed nim i nabrzmiałymi chmurami weszła w bramę starej kamienicy. Przejście prowadziło na niewielki placyk ogrodzony ścianami wysokich budynków. Panna B. zastanawiała się, które drzwi wybrać. Bez problemu mogłaby wejść do każdej klatki schodowej, a potem do mieszkania. Klucze nie były potrzebne. W kieszeni wiercił się jej najlepszy i zarazem jedyny przyjaciel - skalpel.
Wybór padł na drugie z lewej. Wchodziła po schodkach, ale zatrzymał ją wrażliwy słuch, skupiając uwagę na wnęce. Sapanie. Co jest? Zajrzała. Na podłodze kuliła się kobieta, której twarz poczerwieniała z wysiłku. Obok przerażony chłopiec trząsł się zasłaniając dłońmi uszy. Kurwa - dotarło do niej, że jest świadkiem porodu. Skalpel znów dawał o sobie znać. Nie, kochanie, dzisiaj nie będziesz pracował. Stanęła w cieniu innej wnęki.
Chłopiec widocznie nieco ochłonął i pobiegł do najbliższych drzwi. W oknach zaczęły pojawiać się głowy. Ich właściciele żałowali, że przeoczyli takie widowisko. Małą ulgę przyniósł im widok ambulansu i czarnego worka zza mokrych szyb. Jeden do drugiego mówił: ta dzisiejsza służba zdrowia, zawsze przyjeżdża za późno. Inny odpowiadał: ale przynajmniej dzieciaka uratowali.
Kogut znów zapiał. Niemowlak i bezduszne już ciało kobiety zabrane. Robota zakończona.
Wychodząc z ukrycia, chłopiec spojrzał na nią zakrwawionymi oczami. Zdziwiony czy bardziej zaniepokojony, nie wiedział, co zrobić z rzuconą przez Pannę B. paczką chusteczek. Może nie znał takiego luksusu?
- Wytrzyj swoją zasmarkaną twarz, nikt nie pokocha fioletowego bachora.
Odwróciła się od niego, stając na środku placu. Ciepłe powietrze przyjemnie wypełniało jej płuca. Czarny dym. Czarny jak biografia płatnego mordercy, szkoda, że nikogo takiego nie znała. Podrzuciłaby mu parę sztuczek do szuflady, a może bezpośrednio do mózgu. Z nimi zawsze było łatwiej się dogadać, szczególnie, gdy nie ograniczały ich czaszki. Wola nigdy nie jest wolna, ciało jest jej więzieniem. Zatem była teraz wybawcą? Uśmiech pod nosem. Zabawnie jest dopinać sobie boską dłoń. Ilu takich wariatów już się zjawiło?
Codzienne zdziwienie. Ludzie przestają filozofować, wszyscy biją w racjonalizm, bo mistycyzm to przeżytek. Tak, panie Tylor, pański przeżytek. Dziś wszędzie mamy filozofów - jak z koziej dupy trąbka.
Podskoczyła. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów pozwoliła się przyłapać na nieobecności. Chłodna dłoń ściskała ją za palce. I stali tak razem - ona z kolejnym papierosem, on z podarowaną paczką. Może dobrze było myśleć, że nie są sami na świecie, a okna tak przeraźliwie nie warczą. Zwłaszcza nad ich głowami. Dawno nie używano tutaj śrubokręta i okiennice najbardziej odczuły zapomnienie.
- Nic tu po was - rzuciła pustą butelką (szklane butelki można zawsze odnaleźć i zawsze są puste, i tłuką się jednakowo).
Fontanną spłynęły szyby, były bezbarwne i uparcie śmierdziały kocimi odchodami. Nie należał im się dłuższy żywot. A gdy ukryci za nimi ludzie zerknęli na plac, nie było już nikogo, kto zapłaciłby za szkodę. Tylko niedopałek kończył swój żywot w jeszcze nieostatnich kroplach śliniącego się nieba.
- No dobrze, to teraz cię obrzezamy (tacy są w cenie. jakieś trzydzieści srebrników).
|
|